2016 nr 1: Powrót pokolenia?
Wstęp
Anna Nasiłowska O pokoleniach literackich – głos sceptyczny
O pokoleniach literackich – głos
sceptyczny
We wstępnych uwagach do
książki Pokolenia literackie Kazimierz Wyka zauważa, że problem pokoleń
jest trudny do uchwycenia, gdyż pierwszą barierą jest oczywistość samego
pojęcia: „najprostsze doświadczenie wskazuje istnienie pokoleń jako pewnych
grup biologicznych, związanych z sobą podobnym wiekiem” – zauważa badacz (s. 14),
a potem cytuje niemieckiego badacza Wilhelma Pindera, który rzecz ujął
sentencjonalnie: „Zwykliśmy nie dostrzegać tego, co zawsze widzimy. Jest
to niebezpieczeństwo spraw zbyt oczywistych…” Pojęcie „pokolenia” niekoniecznie
nosi przecież znamiona terminu, koncepcja generacji rozumianej zarówno
biologicznie, jak i jako pewna wspólnota doświadczeń historycznych pojawia się
już w Starym Testamencie, w wywodach genealogicznych i w opowieści o
wyprowadzeniu Żydów „z domu niewoli, czyli z Egiptu, przez Mojżesza.
Sprawa
tak oczywista nie była, skoro książka Wyki Pokolenia literackie,
napisana przed wojną i ukończona w 1938 roku, wzbudziła opór profesora Stefana
Kołaczkowskiego, który sprzeciwił się jej publikacji. Potem rzecz rozpatrywał
Julian Krzyżanowski i wydał opinię pozytywną, ale i ona, i maszynopis pracy
spłonęły w 1939 roku. Pokolenia literackie ukazały się wreszcie w 1977
roku, po śmierci Kazimierza Wyki na podstawie maszynopisu odnalezionego w jego
archiwum.
Jeśli
jednak zastanowić się nad treścią kryjącą się w słowie „pokolenie”, okazuje się
ona niezbyt jasna. Ludzie przecież przychodzą na świat nie falami, ale w pewnym
continuum biologiczno-społecznym. Nawet w jednej rodzinie, jeśli tylko
jest dość liczna, generacje zwykle krzyżują się z relacjami pokrewieństwa:
najmłodszy wuj bywa w wieku bratanka, a młodsza ciotka za tytułowanie „ciotunią”
może się obrazić. Pojęcie „pokolenia” jest dość arbitralną próbą określenia
całej generacji wobec znaczących elementów doświadczenia historycznego, z czym
mamy do czynienia już w wypadku starotestamentowej Księgi Wyjścia. Wydziela
pewną grupę, przypisując jej wspólnotę doświadczeń.
Pierwszym
momentem w historii literatury, gdy problem „pokoleń” i pokoleniowości zyskał
znaczenie, był romantyzm ze względu na konflikt ze starszą generacją klasyków.
Nowy prąd, wchłaniający inspiracje angielskie i niemieckie, związany także z
fermentem wokół tajnych związków, zyskał czytelność, gdy zdefiniował się jako „bunt
młodych”. Stało się to dzięki – nota bene klasycystycznej w stylu – Odzie
do młodości Mickiewicza. Na taką też genealogię problemu pokoleń
literackich powoływał się Kazimierz Wyka w swojej rozprawie, zwracając też
uwagę na czynnik „przeżycia pokoleniowego”, przez co rozumieć trzeba
występowanie formującego zespołu doświadczeń, zwykle związanych z pewnymi
wydarzeniami historycznymi o charakterze przełomowym. Od romantyzmu
pokoleniowość stała się więc wygodnym hasłem, wzmacniającym spór estetyczny o
argument koniecznej wymiany, cyklicznych przemian, akcentujący nowość i „zastępowanie
ojców przez synów” (Karl Mannheim). Już taki, dość ostrożny, ale i oczywisty,
opis historycznoliterackiego problemu wykazuje możliwość ujawnienia się pewnych
niekonsekwencji i nieoczywistości w relacjach między estetyką, zbiorową
identyfikacją a cezurami historycznymi i aspektami biologicznymi. Im bliżej XX
wieku, tym bardziej problem „pokoleniowości” nabrzmiewa, co dowodzi związku nie
tyle z nowoczesną estetyką, co z formami życia społecznego, przyspieszeniem
kulturowym i intensywnością życia zbiorowego.
Marta
Piwińska w książce Złe Wychowanie (s. 59), omawiając model biografii
romantycznej na przykładzie Chateaubrianda, na którego życiu odcisnęły się
wypadki rewolucji francuskiej, potem okresu napoleońskiego, a następnie restauracji,
trochę nawiasowo zauważyła:
W dwudziestym wieku
biografie są pisane jako wypadkowe przemian społeczno-historycznych albo
kamuflaże – i ewentualnie kompensaty – jakiejś klęski. Czy są to biografie
beletrystyczne, czy vie romancée, czy wątki biograficzne w dziełach naukowych, te
wzorce się powtarzają, często mieszane ze sobą. Wolna wola gdzieś wyparowała z
ludzkiego życia.
Jeśli przyjmiemy tę obserwację w
wersji skrajnej, okaże się może, że pisarz XX-wieczny nie ma indywidualnej
biografii. Jego los został napisany z zewnątrz, zaprogramowany i uformowany
przez historię, na co jego indywidualne decyzje miały niewielki wpływ. W takim
razie jednak „pokoleniowość” jest jedynie kamuflażem (trzymajmy się tego
określenia) dla potężnych sił formujących zbiorowo los całych generacji. W ten
sposób otrzymujemy pojęcie jedynie maskujące przemoc dyskursywną w ujęciu
Michela Foucaulta.
W
Polsce problematyka pokoleń literackich od początku, bo już w pochodzącej z lat
30. książce Wyki, czerpała z inspiracji niemieckich. Tak pozostało, czego
dowodzi także niniejszy numer „Tekstów Drugich”, przynoszący głównie teksty
młodszych badaczy i odświeżający ujęcia. We francuskim Le dictionnaire du littéraire (red. Paul Aron, Denis Saint-Jacques
i Alain Viala, słownik z 2002 roku) linia genealogiczna pojęcia jest nieco
inna, zaczyna się od Condorceta i artykułu 30 Deklaracji praw człowieka,
gdzie mowa jest o „prawie pokoleń”, potem pojawia się Auguste Comte i ujęcie
filozofii pozytywnej, skąd „pokolenia” trafiają do syntez
historycznoliterackich Thibaudeta i Lansona (o obu pisał Henryk Markiewicz).
Wyka na tę tradycję nie zwrócił uwagi. Pozycją podstawową jest w haśle Générations littéraires praca ucznia Lansona – Henri Peyre Les
générations littéraires z 1948 roku. Koncepcja
pokoleniowości we francuskiej tradycji literaturoznawczej związana jest więc z
pozytywizmem, co dodatkowo akcentuje aspekt biologiczny ujęcia. Współczesne
próby konceptualizacji – sceptyczne wobec reguł biologicznych – podjął Pierre
Bourdieu w Les règles de l’art (1992); hasło powołuje się też na
koncepcję „miejsc pamięci” Pierre Nora (1997). Natomiast podstawowy The
Oxford Companion to English Literature (red. Margaret Drabble) w ogóle nie
definiuje tego pojęcia, zapewne traktując je jako zbyt oczywiste.
I
kto wie, czy trzeźwi i pragmatyczni Brytyjczycy nie mają racji! To nie praca
Wyki wprowadziła „pokolenie literackie” do pojęć porządkujących „pole
literackie” (według terminu Bourdieu) w Polsce. Książka Wyki, odnaleziona w
papierach pośmiertnych, ujrzała druk dopiero w 1977 roku. W 1955 roku ukazała
się zaś książka Artura Sandauera Poeci trzech pokoleń, później stopniowo
rozbudowywana. „Pokolenie literackie” to przede wszystkim pojęcie z dziedziny
krytyki literackiej, wygodny instrument retoryczny, służący do różnych celów,
nie tylko estetycznych, te są oczywiste, ale także do manipulacji, np.
wysuwania coraz młodszych przy grupowym odsyłaniu starszych do lamusa i marginalizacji
twórców niepasujących do wspólnego portretu. To ostatnie sprzyja marginalizacji
kobiet, gdyż elementy związane z czasem historycznym, jak odniesienia
polityczne i cechy „wspólnego stylu”, zwykle zaznaczają się u nich słabiej. A
więc mamy „pokolenia” złożone z poetów-mężczyzn i pojedyncze poetki, słabiej
dostrzegalne, gdyż umykające generalizującym periodyzacjom pokoleniowym. Rzecz
pewnie wymagałaby sporego artykułu, ale jednym z efektów „pokoleniowości” jest
funkcjonujące szeroko dziwactwo w postaci „pokolenia Kolumbów”, odsyłającego
obowiązkowo do książki Romana Bratnego Kolumbowie rocznik 20 i bez niej
niezrozumiałego. Zaliczają się do niego ci poeci warszawscy, którzy zginęli;
inni z tej samej generacji (jak Różewicz czy Julia Hartwig…) już Kolumbami nie
są, co prawda wbrew powieści Bratnego, ale jak długo można dyskontować swoją
młodość? Przecież nie całe życie.
Mój
sceptycyzm wobec pojęcia „pokolenia” jest z pewnością umotywowany doświadczeniem
historycznym, a więc w pewnej mierze – pokoleniowym, choć nie wiem, czy
ktokolwiek pamięta to samo i go podziela. Debiutowałam jako poetka w roku 1977
na łamach „Nowego Wyrazu”, potem był druk bloku wierszy w „Poezji” w 1978 roku.
I już wtedy zaczęto ogłaszać, że oto na scenie literackiej pojawiło się nowe
pokolenie. Otrzymało nawet swoją nazwę, miało być „pokoleniem na wysoki połysk”,
wychowanym w czasach stabilnych i sytych. Manipulacja polegała tu na tym, że
potrzeba pospiesznego rozpoznania przez krytykę nowego pokolenia wynikała z
chęci „przykrycia” Nowej Fali – politycznie zaangażowanej, coraz bardziej
radykalnej po stronie opozycji. W 1976 roku były wydarzenia w Radomiu i powstał
KOR, wkrótce zaczęto kombinować, jak by tu, metodą „szerokiego otwarcia na
młodych”, wylansować „pokolenie, które wstępuje” (tak brzmiał tytuł serii
poetyckiej Jerzego Leszina). A potem zaraz przyszedł rok 1980/1981 i dalsze
lata, które wszystko przetasowały i zmiotły. Nie mówiąc już o tym, że twórcy
określenia nie wyczuli, że z „wysokim połyskiem” wyrwali się mocno nie w porę;
w tym czasie wprowadzono kartki na cukier, a potem kolejne, na mięso, buty i
proszek do prania.
Jak
się wydaje, ten numer „Tekstów Drugich” zwraca, co cesarskie, cesarzowi, czyli
odsyła do ujęć generacyjnych w socjologii i historii społecznej. I tu – wyjąwszy
szczegółowe kwestie metodologiczne – stoimy na twardym gruncie, czyli
oczywistości, której nie da się zaprzeczyć.
06 Kwiecień 2016